Moje trzecie spotkanie z kultowym Jakubem Wędrowyczem - bimbrownikiem, hieną cmentarną, ludowym zaklinaczem potworów i pasożytem społecznym. Dwa zbiory opowiadań podobały mi się i też stałam się fanką wiekowego moczymordy i najlepszego egzorcysty w kraju i za granicą..
Jednak piąty tom przygód Wędrowycza mnie rozczarował i zmęczył. Spodziewałam się dużo więcej i jak w kabaretowym skeczu: zamawiasz ciepły kotlet a dostajesz zimną rybę ...
Przede wszystkim opowiadanie (a może mikropowieść?) Pola trzcin ciągnie się niemiłosiernie i chciałoby się już w połowie dotrzeć do końca. Poza tym znowu Lenin - pojawił się już wcześniej i jak dla mnie wystarczy. Za dużo Piotrusia (albo Piotrka - bo ma już trzynaście lat i nazywanie go co chwilę Piotrusiem jest irytujące) , zresztą i tak ni w pięć ni w dziewięć wziął się w tym opowiadaniu, uczestnicząc w wydarzeniach, od których dzieci powinno się trzymać z daleka.
Czytelnicy nie mający jeszcze okazji poznać samouka-egzorcysty nie powinni zaczynać od tej książki, tylko przeczytać wcześniejsze zbiory.
Moja ocena: 3,5/6
Ale postać Jakuba Wędrowycza i plejadę wojsławickich (i nie tylko) osobliwości oceniam w sumie na 5,5. I gorąco polecam inne opowiadania Pilipiuka !!!
Ja na razie przeżyłam tylko jedno spotkanie z Jakubem Wędrowyczem i podobało się, chociaż faktycznie w pewnym momencie opowieść zaczełą męczyć.
OdpowiedzUsuńA jaka to była książka? Inne podobały mi się bardziej :D
OdpowiedzUsuń