30 sty 2013

Alexander von Schönburg "Ciekawostki z dworów królewskich: Fakty, mity i plotki"

Autor wywodzi się ze starej  rodziny szlacheckiej. Może nawet  powiedzieć o sobie, że płynie w nim krew potomków Wilhelma Zdobywcy a jego żona spokrewniona jest z brytyjską rodziną panującą. Naturalnym wydaje się więc, że ma coś do powiedzenia o dworskich obyczajach, byciu królem, sypie anegdotami z życia monarchów. Książka jest o tym, czym w istocie jest "królewskość" - jak zostaje się królem, kto zajmuje się wychowaniem przyszłego monarchy, jakie znaczenie mają symbole władzy królewskiej (m.in. trochę na temat korony świętego Stefana, balsamu koronacyjnego francuskich władców i kamienia koronacyjnego Tary - Lia Fail)

Książka porusza wiele aspektów, nie skupia się na jednym rodzie królewskim, czy kraju, autor przechadza się po dworach prawie całej Europy (a nawet świata - wizyta w Brunei). Z jednej strony jest to zaletą, bo to bardziej zbiór anegdot, ciekawostek, wyrywkowych analiz, dopasowanych do tematów kolejnych rozdziałów. Z drugiej - książka nie wyczerpuje (zresztą temat to zbyt obszerny) zagadnienia istoty i odmian "królewskości", można mieć wrażenie, że autor jedynie ślizga się po powierzchni. Jeśli ktoś liczy na jakieś pikantne szczegóły z racji tego, że ten niemeicki dziennikarz-arystokrata zna osobiście koronowane głowy, to się zawiedzie. Alexander von Schönburg jest dyskretny i nie ujawnia żadnych skandali (w przeciwieństwie do nielojalnych pracowników pałacu Buckingham, jeden rozdział traktuje o tym, jak kończą dawni królewscy służący, sekretarze albo nianie ujawniający dworskie sekrety i kulisy życia prywatnego swoich chlebodawców). Powyższa książka to bardziej lektura rozrywkowa niż analiza naukowa.


Jeśli ktoś chce wiedzieć, co nosi królowa w swojej torebce, zapraszam do przeczytania fragmentu /tł. własne/
Po pierwsze: nie ma przy sobie pieniędzy. Kluczy też nie. I paszportu. Królowa  - w przeciwieństwie do np. hiszpańskiego króla - nie posiada ani paszportu, ani dowodu osobistego. W jej torebce znajdują się ... (werble!) ... talizmany zrobione dawno temu przez jej dzieci. Zawsze nosi je przy sobie. Królowa jest mianowicie trochę przesądna i jest głęboko przekonana o tym, że te małe, bezwartościowe prezenty od dzieci przynoszą jej szczęście. Jak każda dumna matka ciągle ma przy sobie również zdjęcia dzieci i wnucząt, w tym zdjęcie swojego młodszego syna Andrzeja zrobione podczas wojny o Falklandy. Oprócz tego: małe pudełko z cukierkami miętowymi, trochę psich ciasteczek i - jeśli miałoby się jej nudzić - krzyżówkę wyciętą z Timesa. Jeszcze wieczne pióro (królowa gardzi długopisami), małe lusterko, malutki kalendarz ( marki Asprey) ze swoimi inicjałami ER "Elisabeth Regina", okulary do czytania i najcenniejszy przedmiot: małe srebrne pudełeczko na kosmetyki (do makijażu),  które podarował  jej książę Filip w prezencie zaręczynowym. Od niedawna czesto nosi przy sobie aparat cyfrowy, który dostała na gwiazdkę od księcia Wiliama.  
Z książki można również dowiedzieć się, po co królowie noszą korony, jak rozmawiać z królową, jak powinien umierać monarcha, dlaczego królowie nie noszą przy sobie pieniędzy i co rośnie w ogrodach księcia Karola.


Moja ocena: 4/6

26 sty 2013

Emily Giffin "Dziecioodporna"


Claudia i Ben są małżeństwem idealnym. Są jak dwie połówki jabłka, bratnie dusze, spełniają się również zawodowo, nie narzekają na problemy finansowe. Do pełni szczęścia nie brakuje im dziecka, chcą żyć tylko we dwoje, bez obarczania się rodzicielskimi obowiązkami, jeszcze w okresie narzeczeńskim ustalili, że dzieci nie wchodzą w rachubę. Sielanka trwa w najlepsze, Claudia osiągnęła pewną pozycję w wydawnictwie, przekroczyła już jakiś czas temu trzydziestkę, koleżanki zazdroszczą jej idealnego małżonka. Niestety, to co miało wiecznie trwać zaczyna chwiać się w posadach. Ben zaczyna myśleć o tym, że to już ostatni dzwonek, aby zostać ojcem, w miarę młodym ojcem. Zaczyna mówić o swoich pragnieniach, próbuje przekonać Claudię, że dziecko nie będzie dla nich żadnym wielkim ograniczeniem. Niestety pani Davenport nie chce nawet słyszeć o zmianie planów, to nie tak miało być, przecież się umawiali, że żadne dziecko nie będzie przez nich poczęte. Jest przekonana, że nigdy nie zmieni zdania w kwestii posiadania dzieci. Ben zaś chciałby zaznać ojcostwa. No i nagle ten idealny związek przestaje istnieć, już nie ma wspólnej przyszłości.

Przyznam, że książka zainteresowała mnie dopiero około 150 strony. Interesujące było to, jaką decyzję podejmie bohaterka i jakie będą konsekwencje. Czy zacznie żałować i opłakiwać to, co utraciła, czy rozpocznie nowe samotne życie. Jak chęć (nie)posiadania dziecka zaważy na jej przyszłości i szczęściu.
Niestety książka trochę mnie rozczarowała, dziwnym trafem w najbliższym otoczeniu inne osoby również zmagają się z poważnymi prokreacyjnymi dylematami. Nie brakuje też innych życiowych problemów - ale wszystko się innym cudownie rozwiązuje, układa, wydaje mi się, że trochę zbyt łatwo. Sam koniec zaś - do przewidzenia.
Jak na taki tytuł i tematykę spodziewałabym się więcej o tej dziecioodporności i niechęci do posiadania własnych kopii. Zamiast tego były problemy sióstr Claudii, opowieść o matce i współlokatorce oraz wspomnienia idealnych chwil z idealnym mężem.

Moja ocena: 3,5/6

4 sty 2013

Małgorzata Musierowicz "McDusia"


Jestem fanką starej Jeżycjady. Niektóre sceny i powiedzenia pamiętam do dzisiaj. Lubię przypomnieć sobie Szóstą klepkę, Kwiat kalafiora i Idę sierpniową. Niestety o nowych książkach z cyklu nie mogę powiedzieć, żeby się wryły w pamięć i serce ...
Ale ciągle mam nadzieję, że magia powróci, staram się dotrzeć do nowych części. Czytam bardziej z przyzwyczajenia i ciekawości, jednak po przeczytaniu już nie wracam na Roosevelta, bohaterowie i ich problemy wyparowują ze świadomości wraz z ostatnią stroną.

McDusia to zapis kilku grudniowych dni. Nie tylko przygotowania do świąt pochłaniają Borejków w tych szczególnych ostatnich dniach roku. Laura Pyziak, zwana Tygrysem, wychodzi za mąż, za nic mając ślubną klątwę ciążącą na Borejkach. Wierzy, że wszystko będzie idealnie, przygotowaniem uczty zajmuje się przecież człowiek od wszystkiego, wspaniały pan Gruszka, suknię szyje krawcowa operowa, najlepszy narzeczony pod słońcem już zdążył wybudować chatkę miłości wśród leśnej flory i fauny. Krótko przed wigilią do Poznania przyjeżdża Magdusia, wnuczka profesora Dmuchawca, ma uporządkować mieszkanie po zmarłym nauczycielu i spakować księgozbiór. Ten legendarny wychowawca zostawił swoim byłym ulubionym uczniom książkowe podarunki, swoiste przesłanie z zaświatów. W tle pojawia się duet Józinek-Ignacy, Lusia popisuje się swoją wiedzą, a Ida w przejawach matczynej miłości rzuca słoikiem z musztardą i pakuje pod lodowaty prysznic pierworodnego. Aha - jeszcze pojawia się jak kometa Staszka Trolla i kolejny raz wyskakuje jak diabeł z pudełka Janusz Pyziak i w końcu Gaba dowiaduje się, dlaczego się jej tak życie ułożyło, a raczej połamało.


Książka niezbyt gruba, a czytało mi się dłużej, niż zazwyczaj. Nie byłam ciekawa, co będzie dalej. Momentami irytujący ten cały wspaniały klan Borejków (ale to już zostało przeorane dokładnie na forum jeżycjadowym, fanki na pewno wiedzą, o czym pisano i jak analizowano). Dużo scen z przemocą w tle: bójki w podziemnym przejściu, na sylwestrze pod chmurką, kuzyni uciekający się do rękoczynów, rozbite nosy, doktor Ida w akcji. Do tego poezja jako panaceum na wszelkie zło. Niektóre sceny są nieprawdopodobne, nierealne i trudno wyobrazić sobie, że autorka wpadła na takie pomysły. Czytając miałam cały czas wrażenie, że przygotowuje się grunt na jeszzce większe odejście (w tym tomie Dmuchawiec pozostawił po sobie wyrwę wielkości niemal krateru, co to będzie, jak odejdzie ktoś na B.), te aluzje o przemijaniu, sylwestrowe rozmowy i wzmianki o problemach z sercem - czyżby ktoś z wielkiej trójki (Mila, Ignacy, Gaba) miał  nie doczekać kolejnych świąt?


W trakcie lektury przyszło mi nieraz najeżyć się moralnie , ale jednak nie jest aż tak źle, jak myślałam. Przeczytać można, ale najlepiej wyłączyć emocje i nie zastanawiać się nad szczegółami, nie porównywać z tym, co było w Jeżycjadzie 30-40 lat temu (ach, gdzież takie kultowe perełki jak: bo mi karpie ciekną, czy opisy Paulinki pożerającejkurczaka na oczach wygłodnialej Idusi).


Moja ocena: 3,5/6

Mimo wszystko czekam na kolejną porcję poznańskich opowieści i przeczytam z sentymentu zapowiadaną "Wnuczkę do orzechów".