4 sty 2013
Małgorzata Musierowicz "McDusia"
Jestem fanką starej Jeżycjady. Niektóre sceny i powiedzenia pamiętam do dzisiaj. Lubię przypomnieć sobie Szóstą klepkę, Kwiat kalafiora i Idę sierpniową. Niestety o nowych książkach z cyklu nie mogę powiedzieć, żeby się wryły w pamięć i serce ...
Ale ciągle mam nadzieję, że magia powróci, staram się dotrzeć do nowych części. Czytam bardziej z przyzwyczajenia i ciekawości, jednak po przeczytaniu już nie wracam na Roosevelta, bohaterowie i ich problemy wyparowują ze świadomości wraz z ostatnią stroną.
McDusia to zapis kilku grudniowych dni. Nie tylko przygotowania do świąt pochłaniają Borejków w tych szczególnych ostatnich dniach roku. Laura Pyziak, zwana Tygrysem, wychodzi za mąż, za nic mając ślubną klątwę ciążącą na Borejkach. Wierzy, że wszystko będzie idealnie, przygotowaniem uczty zajmuje się przecież człowiek od wszystkiego, wspaniały pan Gruszka, suknię szyje krawcowa operowa, najlepszy narzeczony pod słońcem już zdążył wybudować chatkę miłości wśród leśnej flory i fauny. Krótko przed wigilią do Poznania przyjeżdża Magdusia, wnuczka profesora Dmuchawca, ma uporządkować mieszkanie po zmarłym nauczycielu i spakować księgozbiór. Ten legendarny wychowawca zostawił swoim byłym ulubionym uczniom książkowe podarunki, swoiste przesłanie z zaświatów. W tle pojawia się duet Józinek-Ignacy, Lusia popisuje się swoją wiedzą, a Ida w przejawach matczynej miłości rzuca słoikiem z musztardą i pakuje pod lodowaty prysznic pierworodnego. Aha - jeszcze pojawia się jak kometa Staszka Trolla i kolejny raz wyskakuje jak diabeł z pudełka Janusz Pyziak i w końcu Gaba dowiaduje się, dlaczego się jej tak życie ułożyło, a raczej połamało.
Książka niezbyt gruba, a czytało mi się dłużej, niż zazwyczaj. Nie byłam ciekawa, co będzie dalej. Momentami irytujący ten cały wspaniały klan Borejków (ale to już zostało przeorane dokładnie na forum jeżycjadowym, fanki na pewno wiedzą, o czym pisano i jak analizowano). Dużo scen z przemocą w tle: bójki w podziemnym przejściu, na sylwestrze pod chmurką, kuzyni uciekający się do rękoczynów, rozbite nosy, doktor Ida w akcji. Do tego poezja jako panaceum na wszelkie zło. Niektóre sceny są nieprawdopodobne, nierealne i trudno wyobrazić sobie, że autorka wpadła na takie pomysły. Czytając miałam cały czas wrażenie, że przygotowuje się grunt na jeszzce większe odejście (w tym tomie Dmuchawiec pozostawił po sobie wyrwę wielkości niemal krateru, co to będzie, jak odejdzie ktoś na B.), te aluzje o przemijaniu, sylwestrowe rozmowy i wzmianki o problemach z sercem - czyżby ktoś z wielkiej trójki (Mila, Ignacy, Gaba) miał nie doczekać kolejnych świąt?
W trakcie lektury przyszło mi nieraz najeżyć się moralnie , ale jednak nie jest aż tak źle, jak myślałam. Przeczytać można, ale najlepiej wyłączyć emocje i nie zastanawiać się nad szczegółami, nie porównywać z tym, co było w Jeżycjadzie 30-40 lat temu (ach, gdzież takie kultowe perełki jak: bo mi karpie ciekną, czy opisy Paulinki pożerającejkurczaka na oczach wygłodnialej Idusi).
Moja ocena: 3,5/6
Mimo wszystko czekam na kolejną porcję poznańskich opowieści i przeczytam z sentymentu zapowiadaną "Wnuczkę do orzechów".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz