11 paź 2011

Amy Chua "Bojowa pieśń tygrysicy"

Długo zajęło mi przeczytanie tej książki. I zastanawiałam się, czy napisać o niej na blogu, czy nie ... Odkładałam na półkę co jakiś czas, by potem znowu sięgnąć. Nie dlatego, że jest źle napisana, czy nieinteresująca. Po prostu denerwowała mnie zawartość i podejście do własnych dzieci autorki. Taki model wychowania jest dla mnie nie do przyjęcia i swojemu dziecku nie zafundowałabym takich atrakcji.

Więc napiszę tylko o książce, bo gdybym miała oceniać książkę przez pryzmat autorki, to musiałabym zjechać niemiłosiernie i wystawić najniższę notę.

Amy Chua, profesor prawa, opowiada o tym, jak wychowywała swoje dwie córki. Jest przekonana o tym, że zachodni model wychowywania dzieci to nicdobrego. Dzieci więc wychowywuje (a może tresuje?) w tradycyjnym chińskim stylu (chociaż wielu zarzuca jej, że ten jej chiński model nie ma zbyt wiele wspólnego z tradycyjnym chińskim modelem). Amy Chua chce wyhodować idealne dzieci, utalentowaną pianistkę i skrzypaczkę. Tylko, że czasem się zapomina i przykręca dzieciom śrubę tak, że starsza gryzie fortepian, aby odreagować. Ciągle jest za mało i można z dzieci wycisnąć jeszcze więcej. Córki ćwiczą grę nieustannie, urodziny czy urlop nie są powodem do skrócenia ćwiczeń (o przerwaniu gry nawet na dzień nie  myśli wcale, skrzypce podróżują po całym świecie, a że fortepianu nie da się spakować do walizki - zaradna matka rezerwuje instrument w hotelach, restauracjach, szkołach muzycznych i czasem jedzie na drugi koniec miasta zaraz z lotniska, aby córka mogła zaliczyć przepisaną porcję ćwiczeń). Autorka nieustannie się poświęca, planuje, inwestuje czas i pieniądze w dzieci. Marzy o tym, że będą zdobywać laury i brylować w towarzystwie. Robi dla nich wszystko - w swoim pojęciu jak najlepiej, dziewczyny mają talent i wygrywają, jedna z nich nawet daje koncert w Carnegie Hall. Ale za jaką cenę? Po co to wszystko? Na pewno nie po to, żeby zapewnić szczęśliwe dzieciństwo - zresztą Chua przyznaje, że takie pojęcie u niej nie istnieje, nie wie, co to szczęście i nie potrzebuje wiedzieć. Matka jest od tego, żeby jak najlepiej przygotować do trudów życia i walki, a nie od lubienia i kochania, powinna zahartować dzieci i sprawić by osiągnęły sukces (ale tylko pierwsze miejsce, druga lokata to porażka), często posiłkując się kontrowersyjnymi metodami (zakaz wyjścia do toalety, dopóki fraza nie będzie czysta, nieustanne zwalnianie z takich nieistotnych zajęć szkolnych jak sztuka, sport - żeby tylko jeszzce więcej poćwiczyć na skrzypcach, poza tym krytyka i wytykanie błędów codziennie).

Niby książka jest napisana trochę dowcipnie, niby autorka przedstawia to wszytsko z dystansem, a może i przymrużeniem oka ... ale jakoś nie mogłam tego czytać na spokojnie. Bo to jednak nie jest fikcja, nikt sobie tego nie wymyślił, to zapis dzieciństwa konkretnych dzieci.
 No i już pierwsza strona może człowieka zdenerwować, gdy przeczyta "dekalog" chińskiej matki:
Moje dzieci na przykład nigdy nie mogły:
- nocować u przyjaciół
- iść na dziecięce przyjęcia urodzinowe,
- graś w szkolnym teatrze,
- skarżyć się, że nie mogą grać w szkolnym teatrze,
- oglądać telewizję i grać na komputerze, 
- symej wyszukać sobie rozrywkę w czasie wolnym, 
- otrzymać gorszą ocenę niż najwyższa
- nie być najlepszą w klasie z każdego przedmiotu (oprócz sportu i teatru)
- grać na innym instrumencie niż skrzypce i pianino
- nie grać na pianinie albo skrzypcach  (tł. własne).
Kto chce, niech przeczyta. Ale nie traktuje książki jako poradnika wychowawczego.

Moja ocena: mimo wszytsko 4+ (jeśli chodzi o teskt, a nie autorkę i jej poglądy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz