23 sty 2011

Birgit Vanderbeke "Małże na kolację"



Matka, syn i córka czekają na powrót ojca z delegacji. Wieczór ma uświetnić ulubiona potrawa pana domu - małże (za którymi nikt poza nim nie przepada). Wszyscy spodziewają się, że ojciec wróci z awansem w kieszeni. Rodzina przygotowuje uroczystą kolację i czeka w napięciu na triumfalne wejście rodzica. Niestety mija godzina powrotu, a męża i ojca nadal nie ma w domu. Wszyscy nerwowo spoglądają na zegarek i na znienawidzone małże. To spóźnienie i wytrącenie z ustalonego rytmu powoduje, że dobrze naoliwiona maszyna zaczyna się rozlatywać i nic już nie jest takie samo, jak dawniej.
Opowieść snuje pełnoletnia córka z szybkością karabinu maszynowego (w pewnym momencie ciężko mi się było skupić, bo czekałam aż się pojawi kropka na końcu zdania - czasem jedno zdanie zajmuje całą stronę), tak jakby nie mogła przestać. Coś się w niej i innych odblokowało i nareszcie mogą ujawnić prawdziwe oblicze ojca. Z każdą kolejna stroną obraz rodziciela nabiera coraz mroczniejszych barw. Pozorne szczęście i uporządkowane życie, rodzinne spędzanie czasu i wakacji to tylko przykrywka, ojciec okazuje się pozbawionym uczuć despotą i egoistą. Jego spaczona wizja "szczęśliwej rodziny" i kompleksy kładą się cieniem na życiu najbliższych. Rodzina funkcjonowała przez kilkanaście lat pod dyktando ojca, dopiero spóźnienie i widok małży dogorywających na stole przerwały tamę i spowodowały symboliczne obalenie patriarchatu.

Moja ocena: 4/6
Książka bardzo mi się podobała i czytałam z ciekawością. Ocena byłaby o punkt wyższa, gdyby nie zakończenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz